Czas się nie rozciąga

Mimo iż zawsze sobie obiecuję, że w tygodniu znajdę niczym nieobciążony czas na naukę hiszpańskiego, zazwyczaj uczę się tylko wieczorami, w łóżku, na chwilę przed snem. 

Tak porządnie, na spokojnie z czasem zarezerwowanym tylko na naukę hiszpańskiego, bez "przeszkadzaczy" udaje mi pouczyć się dopiero w weekend. Brzmi znajomo?

Wynika to oczywiście głównie z braku czasu i całej masy innych obowiązków oraz zobowiązań, nie jest to jednak żadnym usprawiedliwieniem. Nie mogę sobie pozwolić na motywowanie Was i nakłanianie do ciągłej nauki bez reprezentowania silnie zmotywowanej postawy u samej siebie.

Dlatego dziś przychodzę do Was z bardzo prostą radą / lifehackiem dotyczącym motywacji w nauce. Wywodzi się on po części z idei metody zarządzania czasem pomodoro, którą już doskonale znacie. Chodzi oczywiście o nagradzanie się.

slowlingo, nauka języków, motywacja
drobne przyjemności

Struktura a motywacja

O tym, że trzeba mieć ustrukturyzowaną rutynę w nauce zapewne już wiecie. Pozwala ona przypisywać sobie nowe informacje do znanego schematu czasowego lub miejsca. Sprawia, że czujemy się bardziej komfortowo ucząc się nowych rzeczy, możemy się skupić na materiale, gdyż otoczenie i czynniki zewnętrzne nie rozpraszają nas. Problem w tym, że rutyna źle się kojarzy - z powtarzalnością, trudem, zniechęceniem, nudą.

Ale przecież rutyna nie musi dotyczyć tylko tych trudniejszych rzeczy i nie musi wywoływać negatywnych skojarzeń. Trzeba sobie stworzyć rutynę przyjemności, rutynę nagradzania się. W jaki sposób?

Uczenie się języków to styl życia. Propagujemy tę ideę na każdym kroku. Nie trzeba mieć konkretnego powodu, by się uczyć, to po prostu rozwija. Jednak wybór danego języka zazwyczaj ma swoją bardziej konkretną motywację, np.: kultura kulinarna lub muzyczna Hiszpanii, hobby wywodzące się z Japonii, fascynacja powieściami szwedzkiego autora, lub po prostu: praca w anglojęzycznym środowisku. To wszystko jest oczywiste, a jak ma się nagradzania?

Często stawiamy sobie odległe cele, które traktujemy jak nagrodę. Te cele są spore, wymagające i zazwyczaj jednorazowe, np. wypad do Granady latem na zwiedzanie Alhambry. Wiecie, na co czekacie, przygotowujecie się długo by osiągnąć cel. Jednak gratyfikacja jest zbyt daleko, by bez problemu utrzymać stałą motywację. Nagradzanie musi następować częściej, bo to regularne drobiazgi są najbardziej skuteczne i motywujące.

Ustalcie sobie schemat czasowy, kiedy nagradzacie się jakimś drobiazgiem związanym z językiem, którego się uczycie. Może to być np. pójście na pyszny obiad do hiszpańskiej knajpy raz w tygodniu, w miesiącu. A jeśli uwielbiacie tańczyć, zapiszcie się na kurs salsy, a cotygodniowe zajęcia traktujcie jako nagrodę w wysiłkach językowych. Opcji jest dużo więcej. Wracając do szwedzkiego przykładu - może to być zakup kolejnej powieści albo drobne zakupy w Ikea (jeśli lubicie).

Nieważne co potraktujecie jako nagrodę. Ważne, by nagradzanie było regularne i świadome, byście wyrobili sobie nawyk nagradzania się, a tym samym motywowania do dalszej pracy. 

Samą metodę pomodoro i nieco częstsze nagrody co 25 minut wysiłku stosujcie oczywiście na co dzień!

Bądźcie zmotywowani!

Jestem lingwistycznym terrorystą?

Mimo, że staram się być bardzo otwarta na lingwistycznych i edukacyjnych laików, zawsze daję się zaskoczyć ich postrzeganiu świata języków obcych. 

Ostatnio zmroziło mnie pytanie jednego ze współpracowników biznesowych: po co mi język niderlandzki, skoro nie wykorzystuję go w bieżącej współpracy? Nie chodziło tylko o to pytanie, ale też o towarzyszące mu zdziwienie, że można uczyć się innego języka niż angielski. I że jedyny powód znajomości języka to praca. Prawie z wyrzutem, że poświęcam czas na języki, a nie coś innego.

slowlingo, nauka języków, niderlandzki
różne języki
Dosłownie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Po głowie kołatały mi się myśli: "No ale jak to, przecież moje życie nie kończy się na pracy.", "To doskonała stymulacja intelektualna.", "Mój mózg się dzięki temu rozwija.", "To przecież ciekawe wyzwanie." Oczywiste stwierdzenia o podróżowaniu i poznawaniu kultur nawet nie przyszły mi do głowy. 

Nieświadomość, czy ignorancja?

Bardzo zaskoczył mnie brak świadomości o tym, co poza konkretną wiedzą i wynikającymi z niej korzyściami biznesowymi daje nauka języków. Gdy minęło pierwsze zdziwienie, wymieniłam kilka faktów o nauce języków, ale miałam wrażenie, że mój rozmówca nie dał się przekonać. Stwierdziłam potem, że w sumie nie powinno mnie to dziwić, bo on od kilkunastu lat pracuje w jednej firmie, na jednym stanowisku i pewnie świata poza nią nie widzi. Prawdopodobnie zobaczyłby, gdyby znał języki i uczył się ich.

Nie będę się spierać z faktem, że moje postrzeganie tego tematu jest mocno . Być może nie powinna mnie dziwić ignorancja innych. Mimo wszystko jednak trudno mi się choc odrobinę wewnętrznie nie burzyć, prawdopodobnie również ze względu na to, że mój system wartości jest, poprzez takie oburzone dziwienie się, praktycznie podważany. 

Zapraszam Was tym bardziej do lektury artykułu z magazynu Forbes, który podkreśla, że nauka języków nie sprowadza się jedynie do biznesowych korzyści. Jest ich przecież o wiele więcej.

A Wy dlaczego konkretnie uczycie się języków? Jakie widzicie korzyści? Piszcie w komentarzach.