Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty

Immersja, czyli zanurzenie

Co prawda słownik języka polskiego PWN opisuje immersję z czysto fizycznego punktu widzenia jako "wypełnienie przestrzeni między przedmiotem a pierwszą soczewką obiektywu mikroskopu przezroczystą cieczą", ale ta definicja nas dziś nie dotyczy.

W kontekście nauki języków o immersji, czyli zanurzeniu, mówimy wtedy, gdy, rzucając się na głęboką wodę, otaczamy się maksymalnie językiem obcym. Zazwyczaj ma to miejsce, gdy wyjeżdżamy do kraju obcojęzycznego, by tam, na miejscu doświadczać języka, kultury i przełamywania własnych ograniczeń.

Jeśli śledzisz mnie od jakiegoś czasu, to zapewne znasz moje zdanie o stwierdzeniu "najlepszą metodą nauki języka jest wyjazd za granicę". Wjazd za granicę nie jest metodą nauki języka. Owszem, jest doskonałym sposobem na wprowadzenie i wykorzystanie immersji językowej, jednak sam w sobie nie zdziała nic. 

Co zatem zrobić, by taki wyjazd miał sens? Największą skuteczność daje połączenie wyjazdu z profesjonalnym kursem językowym. Otrzymujesz solidne podstawy (a wiesz, jak ważne są dla mnie podstawy w nauce języka) i natychmiastową możliwość ćwiczenia w praktyce umiejętności. 

Zapraszam Cię dziś w krótką podróż po moich doświadczeniach z kursami językowymi. Dodatkowo mam ogromną przyjemność móc przekazać Tobie informacje o tym stypendiach na kursy językowe na Malcie, oferowane przez jedną z najlepszych szkół językowych na wyspie. Mam Twoją pełną uwagę? Super. Przeczytaj tekst, zgłoś się konkursu o stypendium i ucz się języka bez ograniczeń. Zaczynamy. 


slowlingo, nauka angielskiego, jak się uczyć, kurs językowy, maltalingua

Kurs językowy za granicą - zalety

Do zalet takich kursów należy przede wszystkim wspomniana powyżej możliwość świadomego praktykowania języka, od razu, na żywo. Zwrotem kluczowym jest - świadome praktykowanie. Nie dukanie w stresie, bez solidnych podstaw językowych, ale komunikowanie się właśnie w oparciu o podstawy, podstawy, które zdobywa się na kursie językowym. Idziesz na dobrze zorganizowane zajęcia, a potem używasz języka. Małżeństwo idealne, prawda? 

Nie da się także pominąć niezaprzeczalnej wartości społecznościowej - szczególnie cennych umiejętności międzykulturowych, które zdobywasz. Każdego dnia wychodzisz także poza swoją strefę komfortu i pokonujesz własne słabości.

No dobrze, ja tu sobie teoretyzuję, a Ty zastanawiasz się pewnie na jakiej podstawie wychwalam Tobie kurs językowy za granicą. Używając angielskiego zwrotu, powiem:
been there, done that (czyli: byłam, robiłam)

Moje doświadczenia z kursami językowymi za granicą

Do tej pory w takim kursie zdarzyło mi się brać udział 4 razy: raz podczas Erazmusa w Galicji, w Hiszpanii oraz 3 razy na kursie językowym w Belgii.

W przypadku hiszpańskiego to była prawdziwa immersja, bo jako studentka na uniwersytecie w Vigo, musiałam wszystko ogarnąć sama. Bez podstaw języka, które nabywałam przez cały semestr w trakcie kursu na uniwersytecie, mój pobyt byłby duuuużo bardziej stresujący. Wizyty u lekarza z koleżanką, która dusiła się wypiciu napoju sojowego, na który była uczulona, kupowanie kremu na oparzenia słoneczne, bo na Islas Cies za długo leżałam bez filtra, opłacanie rachunków czy doładowywanie biletu miesięcznego w banku, albo zdawanie egzaminu z Integracji Europejskiej, to tylko niektóre rzeczy, które bez podwalin językowych byłby o wiele trudniejsze lub praktycznie niemożliwe.

W Belgii było łatwiej, gdyż większość czasu i działań miałam zaplanowanych i zorganizowanych przez organizatorów kursu. Tutaj, paradoksalnie o wiele mocniej jednak niż w Hiszpanii, znać o sobie dała obecność języka wkoło 24 godziny na dobę, przez kilka tygodni. Wszelkie zadania wymagały interakcji w języku niderlandzkim, bo było to nasze główne medium komunikacji w tak międzynarodowym środowisku. Było świetnie.

Zainspirowana tymi doświadczeniami postanowiłam także, w ramach Projektu Niemiecki za rok wybrać się właśnie na intensywny kurs języka niemieckiego do Berlina, po miesiącach samodzielnej pracy. Więcej o tym pomyślę napiszę wkrótce.

Kurs językowy na Malcie za darmo? Zawalcz o stypendium

Jestem przekonana, że do kliknięcia tego artykułu zachęciła Cię nie tylko informacja o immersji językowej, ale także o możliwości zdobycia stypendium na udział w kursie językowym na Malcie. Do współpracy przy tym projekcie zaprosiła mnie szkoła języka angielskiego Maltalingua, z siedzibą na Malcie właśnie. Propozycja od razu wydała mi się ciekawa, nie tylko z opisanych przez mnie powyżej praktycznych względów immersji językowej.

Dlaczego nauka na Malcie w Maltalingua? Przede wszystkim Malta przez ponad 100 lat była kolonią Imperium Brytyjskiego i z tego powodu jest krajem o dwóch językach urzędowych: angielskim i maltańskim. Język angielski ma tam trwałe dziedzictwo, które czyni Maltę jednym z najpopularniejszych miejsc, w których przez cały rok można podjąć naukę języka angielskiego.

Sama szkoła Maltalingua jest akredytowanym członkiem prestiżowej, międzynarodowej organizacji EAQUALS i została przez nią oceniona na 8 na 12 punktów doskonałości. Poza tym szkołą posiada również akredytację Ministerstwa Edukacji i oferuje kursy przygotowujące do egzaminu IELTS. Dla mnie to bardzo wiarygodne i ważne informacje.


Maltalingua, slowlingo, nauka angielskiego, kurs językowy, stypendium
Zajęcia w szkole

Maltalingua, slowlingo, nauka angielskiego, kurs językowy, stypendium
Kursanci Maltalingua
Powyższe fakty świadczą o wysokiej jakości nauczania. To, co jednak ostatecznie mnie kupiło w propozycji szkoły, to ufundowanie stypendiów na naukę. W ramach stypendium co pół roku Maltaingua wybierać będzie jedną lub kilka osób z całej Europy, którym ufunduje: 
  • dwa tygodnie kursu języka angielskiego na różnym poziomie zaawansowania, który ukończone będą otrzymaniem certyfikatu,
  • zakwaterowanie w dwuosobowym pokoju dzielonym w komfortowym szkolnym apartamencie,
  • transfer lotniskowy.
Bardzo cenię także cel, przyświecający szkole, która dzięki stypendium jest przede wszystkim chce pomóc absolwentom oraz osobom z przerwą w pracy w podnoszeniu ich kompetencji zawodowych, oraz (ponownym) wejściu na rynek pracy. 

Pełen regulamin zgłoszeń oraz więcej informacji o stypendium znajdziecie tutaj, na stronie Maltalingua.


Zastanawiasz się, czy warto? Zachęcam Cię do przeczytania opinii innych uczestników kursów z Maltalingua. O swoich doświadczeniach piszą m.in. Agnieszka, z bloga Całe Życie w Podróży, czy Renata z bloga Wanderlust. Ich relacje sprawiają, że sama mam ochotę wziąć udział w kursie ;-) Tego zrobić nie mogę, ale wpisuję Maltę na listę miejsc do zwiedzenia w przyszłym roku!

Jeśli jeszcze się zastanawiasz, te widoki na pewno Cię przekonają:

Maltalingua, slowlingo, nauka angielskiego, kurs językowy, stypendium

Maltalingua, slowlingo, nauka angielskiego, kurs językowy, stypendium

Maltalingua, slowlingo, nauka angielskiego, kurs językowy, stypendium

Maltalingua, slowlingo, nauka angielskiego, kurs językowy, stypendium

Masz więcej pytań dotyczących stypendium, szkoły i wyspy? Skontaktuj się z organizatorami.


*Zdjęcia szkoły oraz Malty wykorzystane w tym poście zostały mi przekazane przez szkołę Maltalingua na jego potrzeby i pozostają jej własnością.

Warto znać język obcy! 

Nie będę się rozpisywać i pozwolę tym razem przemówić ruchomemu obrazowi. Zapraszam na krótki vlog z Monachium. We wstępie do vloga wyjaśniam dlaczego warto znać język nawet wybierając się jedynie na dwudniowy wypad typu city-break, nocując u znajomych i mając osobistego przewodnika 💚. W kilku słowach - zawsze można nie ogarnąć sytuacji, zgubić się, nabroić, pomylić coś i wtedy dobrze móc się dogadać i wyjaśnić. Po szczegóły zapraszam poniżej.


slowlingo, nauka języków, niemiecki, jak się uczyć


Pierwszy raz w życiu all-inclusive

Urlopowanie w tym roku rozpoczęłam, dość wcześnie, bo już w maju. Rodzinnie wybraliśmy się do Grecji, na wyspę Kos. Wyjazd ten był dla mnie nietypowy, gdyż pierwszy raz w życiu zdecydowałam się na wyprawę organizowaną w całości przez biuro podróży i to w wersji all-inclusive. Zazwyczaj wszelkie wypady organizuję sama: lot/ przejazd, transfery, zakwaterowanie, atrakcje i zwiedzanie, kontrola kosztów i budżetu. Pozwala mi to zwiedzić dokładnie to, co chcę i w taki sposób, który mi odpowiada. 

Raz zdarzyło mi się wykupić wycieczkę z biurem do Torremolinos (południowa Hiszpania), ale odpowiadali za hotel i przelot, bez atrakcji na miejscu, więc o tę część dbaliśmy sami.

Dlaczego zatem tym razem porzuciłam moje przyzwyczajenia? To proste - nie miałam czasu organizować wyjazdu, a w trakcie pobytu chciałam po prostu odpocząć, nie musząc martwić się o to, co dalej na liście do zrobienia. 

Jak wspomniałam, jechaliśmy rodzinnie i zależało mi na kompromisie, z którego każdy będzie zadowolony: mąż z ciepłej pogody i plażowania, teściowie z egzotycznego miejsca, a syn... z wody i lodów. Ja chciałam pojechać w nowe miejsce i... nic nie musieć. Wybór był dość przypadkowy. Uwzględniając powyższe czynniki oraz pasujący nam majowy termin poprosiliśmy w biurze o rekomendacje. I tak ostatecznie padło na Kos, hotel Sandy Beach w miasteczku Marmari na północy wybrzeżu wyspy, 500 metrów od piaszczystej plaży z klimatycznymi, niebieskimi parasolkami i pięknym widokiem na góry. Wybraliśmy Kos również ze względu na wycieczki fakultatywne.

Grecka przygoda z Turcją w tle

Tygodniowy pobyt upłynął nam nie tylko na odpoczynku i nicnierobieniu. Udało nam się także zwiedzić sporo okolicznych atrakcji: 
  • piękną i malowniczą Kardamenę
  • stolicę wyspy - miasto Kos pełne wpływów greckich, włoskich i osmańskich, 
  • Nisyros - wyspę wulkan 
  • oraz Bodrum, luksusowy kurort na tureckim wybrzeżu. 
Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, co z atrakcji turystycznych podobało mi się najbardziej. Niesamowite wrażenie zrobiło na mnie Nisyros oraz Bodrum, choć to drugie zdecydowanie było zbyt upalne. Cały wypad wspominam bardzo pozytywnie, z jednym tylko minusem - trwał za krótko! Tygodniowy termin spowodowany był moimi ograniczeniami czasowymi, ale w innych okolicznościach zdecydowałbym się przedłużyć pobyt o tydzień.

Nie będę opisywać szczegółowo wypadu, bo jakby nie patrzeć, nie jest to blog podróżniczy. Wrzucam za to poniżej kilka zdjęć. 

slowlingo, nauka języków, jak się uczyć, slowlife, wakacje, Grecja, Kos
Plaża w Marmari

slowlingo, nauka języków, jak się uczyć, slowlife, wakacje, Grecja, Kos
Widoki gór na Kos

slowlingo, nauka języków, jak się uczyć, slowlife, wakacje, Grecja, Kos
Kos - miasto

slowlingo, nauka języków, jak się uczyć, slowlife, wakacje, Grecja, Kos
Nikia, Nisyros

slowlingo, nauka języków, jak się uczyć, slowlife, wakacje, Grecja, Kos
Krater wulkanu, Nisyros

slowlingo, nauka języków, jak się uczyć, slowlife, wakacje, Grecja, Kos
Bodrum, Riviera Turecka

W tym wpisie skupię się za to na porównaniu wypadów organizowanych zupełnie na własną rękę i tych organizowanych przez biuro podróży. Teraz, gdy mam takie doświadczenie, mogę przedstawić własne obserwacje. 

Koszty - czas i pieniądze

Organizacja wypadu na własna rękę to świetna zabawa. Daje mnóstwo satysfakcji i pozwala w 100% wpływać na kształt wyprawy. Niestety... jest bardzo czasochłonna. To podstawowa rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, na niekorzyść organizacji własnej. Nie koszt finansowy, ale czasowy właśnie. Zdarzało mi się spędzać godziny, dni i nawet tygodnie w poszukiwaniu ciekawej oferty. Zazwyczaj spowodowane to było ograniczonym budżetem, ale zdecydowanie kosztowało zbyt wiele czasu.

Kolejną kwestią jest kontrola kosztów. Kupując wycieczkę w biurze, wiesz ile będzie kosztować. W przypadku opcji all-inclusive to już w ogóle cud-miód. O ile nie masz takiego życzenia, nie musisz martwić się o koszt wyżywienia, który w moim odczuciu jest chyba największy i najmniej przewidywalny. Decydując się na wycieczki fakultatywne z biurem także możesz w dużym stopniu przewidzieć wydatki związane z takimi atrakcjami. 

Wybierając się na samodzielnie organizowaną wyprawę, nawet jeśli przekalkujesz koszty, powinieneś dodać do nich ok 25-30%. Tyle z mojego doświadczenia wychodzą nieprzewidziane wydatki. Oczywiście możemy bardzo mocno trzymać się wyznaczonego budżetu, ale może to wiązać się z koniecznością rezygnacji z niektórych atrakcji, jeśli ich cena nas zaskoczy.

Kwestie bezpieczeństwa

Chyba nie muszę wiele tłumaczyć. Na zorganizowanej wycieczce jest ktoś, kto się nami "opiekuje", podpowie i pomoże w razie konieczności. Rezydent lub przewodnik doskonale (w założeniu) orientuje się w realiach, potrafi zareagować i interweniować. Ważne jest także to, że często osoba zorientowana zawczasu przestrzeże nas przed zagrożeniami lub przez popełnianiem gaf, które mogą źle się skończyć. 

Oczywiście kwestie bezpieczeństwa zależą od miejsca, do którego się udajemy. Jeśli nie znamy języka docelowego, (lub nawet angielski nie pomoże), warto mieć wsparcie rezydenta lub "lokalsa". To samo dotyczy mniej bezpiecznych miejsc, jak na przykład Ameryka Południowa, RPA, Indie, etc. Dlatego na wyprawę do Peru jadę z biurem i nie uważam, by płacenie im za powyższą wartość dodaną było zbędnym kosztem. 


slowlingo, nauka języków, podróże, jak się uczyć, wartość języka
Zdjęcie pochodzi z serwisu pixabay.com. Mam nadzieję, że wkrótce wkleję tu moje własne zdjęcia
Takiego poczucia bezpieczeństwa zdecydowanie brakowało mi na Kubie. Całą wyprawę organizowaliśmy sami i przez cały pobyt, codziennie działo się coś, co sprawiało że nie czuliśmy się bezpiecznie. O wyprawie na Kubę możesz przeczytać tutaj.

Inaczej sprawa ma się, gdy podróżujemy po Europie, krajach anglojęzycznych, czy np. Japonii. Uważam, że w przypadku tych lokalizacji nie ma konieczności angażowania pośrednika. Chyba, że nie ma się czasu lub ochoty na mozolne przekopywanie ofert (patrz początek postu). 

W przypadku wypadów weekendowych po Europie (tzw. citybreaks) doskonale sprawdzi się oczywiście organizacja własna. Wystarczy zarezerwować lot i hotel, a na miejscu wszystko można sprawnie ogarnąć (no... zazwyczaj). Ja wprost uwielbiam włóczyć się po miastach, zapuszczać w małe uliczki, w których kryje się prawdziwe życie, a nie jedynie turystyczna fasada. 


Moje wyprawy na własną rękę

Sama organizowałam wyjazdy do następujących miejsc:
  • Kuba: Hawana, Viñales,
  • Anglia: Nottingham,
  • Szwecja: Sztokholm,
  • Portugalia: Lizbona (z Vigo),
  • Holandia: Amsterdam, Rotterdam, Delft, Middelburg, Lejda,
  • Belgia: Antwerpia,
  • Niemcy: Berlin, Rostock, Frankfurt, Hamburg,
  • Hiszpania: Barcelona,
  • Francja: Paryż.
Nie wliczam tu wyjazdów, gdy jechaliśmy do rodziny i naszym zadaniem było tylko zabukowanie biletu lotniczego lub autokarowego.

Co ostatecznie polecam - wakacje z biurem czy na własną rękę?

Osobiście uważam, że organizowanie wycieczki na własną rękę pozwala lepiej poznać miejsce, do którego jedziemy. Ale wszystko zależy od aktualnych potrzeb. W przypadku Peru absolutnie nie czuję się na siłach organizować przelotów, transferów, szukać informacji o tym gdzie kupić bilety wstępów oraz zastanawiać się, ile czasu mogę poświęć na daną atrakcję. Obecnie nie byłabym w stanie tak sprawnie zorganizować tylu atrakcji w spójnej wyprawie. Jeśli interesuje Cię, którą wycieczkę chcę wykupić, to tutaj znajdziesz szczegóły.

Jeśli jednak będę się w przyszłości decydować na inne wielkie podróże nie wykluczam, że jeśli będę mieć odpowiednie zaplecze (czas i umiejętności), zorganizuję je sama.

A Ty co wolisz i polecasz?