"Szewc bez butów chodzi", ale czy na pewno?
Pisząc o moich planach na nadchodzący rok zdałam sobie sprawę, że nigdy nie pisałam o moich trudnościach z uczeniem się języków. W pierwszej chwili przyszły mi do głowy powiedzenia takie jak "szewc bez butów chodzi", czy "lekarz nie powinien leczyć sam siebie", ale przecież one kompletnie nie mają tu zastosowania, bo znam metody uczenia się i je stosuję. Ba! Sama się nawet czasem coachuję, szczególnie testując nowe rozwiązania na sobie.
Czy to oznacza, że nie mam lub nie powinnam mieć z racji tego problemów z nauką języka? Bynajmniej. Mam prawo do takich samych trudności, jak Ty. Pytanie, jakie się pojawia, to jak sobie z nimi radzę. To tak kwestia jest tu najistotniejsza.
Łatwość w nauce języków
Zabrzmi to dość przewrotnie, ale ja generalnie nie mam problemów z nauka języków. "Hola, hola - pomyślisz - to po co ten post?" Już wyjaśniam o co mi chodzi.
Nie mam problemów z nauką języków jako tako, ani z zapamiętywaniem słówek, ani z rozumieniem gramatyki. Bardzo lubię gramatykę, dla mnie jest (zazwyczaj) bardzo logiczna. I tak przerzucanie czasownika na koniec zdania w szyku całkowicie przestawnym, czy rozdzielenie przedrostka w czasowniku rozdzielnie złożonym to dla mnie pikuś.
Słówek z kolei uczę się z list i raczej bezproblemowo buduję skojarzenia, nie mam większych problemów z zapamiętywaniem ich. Zazwyczaj, jak na rasowego wzrokowca przystało, pamiętam dokładnie gdzie to słówko było zapisane i w jakim kontekście.
Znam (oczywiście) strategie skutecznej nauki, stosuję je od zawsze, optymalizuję proces i czas. Nie potrzebuję wyjątkowej zachęty ani motywacji do nauki, jak mam się nauczyć, to się uczę. Można to nazwać talentem lub wyjątkową predyspozycją językowa. Napisawszy to wszystko chcę Ci powiedzieć, że ja także mam trudności z uczeniem się języków? Jak to? A tak to.
Moje problemy z nauką języków
Moje problemy z uczeniem się języków wynikają z czegoś innego niż nieefektywne metody uczenia się, czy nieumiejętność zarządzania czasem. W moim przypadku szyki psuje mi... problem z priorytetami i chęć robienia wszystkiego na raz. Mam z tym prawdziwy problem.
Zazwyczaj biorę sobie na głowę zbyt dużo na raz:
- zrobienie raportów z zajęć dla kursantów i przygotowanie zajęć,
- tym samym dalsze uczenie się angielskiego / niderlandzkiego (oba te języki znam w stopniu zaawansowanym, i uczę ich, na bieżąco na nich pracuję i traktuję ten element jako naukę/szlifowanie)
- zaplanowanie postów,
- napisanie nowych postów,
- przygotowanie nowego kursu dla lektorów,
- przygotowanie mailingów,
- opracowanie kampanii marketingowej,
- zaplanowanie postów na facebooka,
- ogarnięcie spraw administracyjnych,---
- czytanie książek branżowych i innych,
- ćwiczenie jogi,
- wyspanie się...
Te zajęcia to to, co absolutnie muszę zrobić, by mój biznes się kręcił (oraz bym nie zwariowała i nie padła z zmęczenia - patrz 3 ostatnie pozycje). Zostaje mi niewiele czasu na dodatkowe, niekonieczne działania, jak nauka języka tylko dla przyjemności, co ma miejsce w moim przypadku dla hiszpańskiego czy niemieckiego.
Mój problem polega na tym, że nie potrafię odpuścić niektórych rzeczy, przez co wszystko to, co nie jest bezwzględnie niezbędne spada na ostatnie miejsce długiej listy priorytetów, a często wręcz z niej spada. W konsekwencji czasem nie zostaje zrealizowane.
Nie zrozum mnie źle. To nie tak, że uczę innych jak zarządzać nauką, a sama nie potrafię. Jak wspomniałam wcześniej, potrafię 😎. Gdy mam konkretny cel językowy, mogę przeznaczyć na naukę kilka(naście) godzin w tygodniu i nie mam trudności z organizacją czasu. Po prostu mam pełną świadomość tego, co akurat jest ważne. Na ten moment ważniejsze są jedne rzeczy, przez co pozwalam sobie na odpuszczenie w innych dziedzinach. Świadomie wybieram to, co chcę robić, nie pozwalam, tym samym, chwilowym słabościom wpłynąć na moje decyzje dotyczące alokacji czasu i uwagi. Jeśli nauka kolejnego języka będzie dla mnie odpowiednio ważna i wyprze inne działania, znajdę czas na te naukę.
Ty też masz prawdo sobie odpuścić, jeśli akurat masz coś ważniejszego do zrobienia. O ile to naprawdę jest ważniejsze.
Jak radzę sobie z problemami w nauce języków?
Gdy miałam jasny i konkretny cel językowy - przygotować się do certyfikatu, czy egzaminu - siadałam, uczyłam się, zdawałam i byłam z siebie dumna. Teraz czasem naprawdę wolę się wyspać, niż zarwać nockę. Priorytety się zmieniają i to jest normalne. Przyznam jednak szczerze, że nie czuję się dobrze z tym, że czasem odpuszczam końcówkę listy priorytetów. Dlatego od kilku miesięcy uczę się minimalizować i eliminować wszystko co zbędne, by zyskać więcej czasu na to, co ważne. Dotyczy to także kwestii zawodowych.
Potrzeba reorganizacja sprawia, że zaczynam zmieniać postrzeganie tego, co ważne, uczę się akceptować to co jest (i jest niedoskonałe) i dzięki temu łatwiej mi odpuszczać. Krok po kroku przebudowywuję mój tryb i sposób pracy, rezygnuję z niektórych jej aspektów, by zwolnić i na spokojnie, bez stresu i wyrzutów sumienia móc oddać się nauce języków i rozwojowi osobistemu. Nie jest łatwy proces i wymaga ode mnie dużo pracy nad sobą. Widzę jednak ogromne korzyści z tego i daje mi to kopa do dalszego działania. W poprzednim poście zadeklarowałam, że wreszcie chciałabym znaleźć czas (czytaj = nadąć odpowiedni priorytet) nauce niemieckiego, bo bardzo mi tego brakuje. Uczę się alokować działania gdzie indziej.
Również w moim przypadku trudności z nauką nie wynikają z faktu, że język, którego się uczę jest zły, trudny, a ja nie mogę sobie poradzić z nauką. Źródło problemów organizacyjnych zazwyczaj leży gdzie indziej.
A Ty?
A jaki jest Twój problem z nauka języków? Czy to tez kwestia priorytetów, organizacji, a może przekonania o słuszności celu językowego? Podziel się w komentarzach!